Po siedmiu miesiącach udało mi się wrócić do was niczym jakaś córka marnotrawna😅, ale nie z pustymi rękoma. Nowy rozdział już jest, a w tym roku pojawią się jeszcze dwa (jakoś w odstępach tygodniowych). Nie było mnie tak długo z wielu względów - 2020 chyba każdemu dał w kość i nie zdziwię się, jeśli dla większości, tak jak dla mnie, jest to najgorszy rok w życiu (no, u mnie jeden z dwóch najgorszych, ale nvm :D). Na szczęście 2020 powoli się kończy, a ja w końcu zebrałam się w sobie, by nieco osłodzić wam ostatni ten ostatni miesiąc 💓. Wiem, że są tutaj osoby, które czytają również "bar" (o ile dalej są, a nie uciekły po tej mojej niespodziewanej przerwie), ale z nim już nie wygląda tak kolorowo. Staram się pracować nad tamtą opowieścią, mam też trochę napisane w przód, jednak na obecnie zakończonych tam wydarzeniach po prostu utknęłam jak zielenina w zębie i nie potrafię z tego wybrnąć. I szczerze? Nie wiem, co robić... Porzucić oczywiście tego nie porzucę, jednak nie chcąc pisać na siłę - a z tego nigdy nic dobrego nie wychodzi - muszę to chyba zostawić tak, jak jest, czyli w dziwnym stanie na wzór zawieszenia :c. Liczę jednak, że "Zakazany owoc" wam to w jakiś sposób zrekompensuje, a ten i nadchodzące rozdziały będzie wam się miło czytać :3. Trzymajcie się ciepło i przede wszystkim zdrowo! Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku, dziubki.
Poranek po ekspedycji do „Wild Jungle” nie dla każdego okazał się łaskawy. Choć Natsu był już na nogach, Jude miał problem, by choćby zwlec stopy z łóżka na podłogę. Z baru wyszli stosunkowo wcześnie, bo gdzieś koło pierwszej nad ranem, jednak przez krew prokuratora wciąż wyraźnie przetaczała się spora dawka procentów. Dragneel, z cynicznym uśmieszkiem przeglądając na telefonie zdjęcia z wczorajszej nocy, zerknął ukosem na ojca Lucy, który zaczął pochrapywać. Policjant stwierdził, że dzisiaj nie miał co liczyć na jego wsparcie, ponadto nie chciał przebywać z Jude w jednym pomieszczeniu, gdy ten obudzi się z kacem. Miał dwa wyjścia: mógł odpuścić i zrobić sobie wolny dzień albo samemu spróbować posunąć ich śledztwo o krok do przodu. Zawahał się przez moment, lecz kiedy do jego uszu dobiegło kolejne, tym razem potężne chrapnięcie, wydobywające się z krtani Heartfilii, sprężyście wstał ze swojego łóżka. W pośpiechu narzucił na siebie skórzaną kurtkę i sprawdził dla pewności, czy ma w ich kieszeni papierosy oraz zapaliczkę. Wyjął z nocnej szafki portfel i zawahał się na moment. Po chwili namysłu zabrał również kluczyki do Audi Judego i wyszedł z motelowego pokoju, zanim chrapanie prokuratora zdołało doprowadzić go do szału.
…
Kilkadziesiąt minut później Natsu wyjechał z Hosenki i skręcił w pierwszą drogę na prawo, jaką dostrzegł. Gdy kawałek dalej minął stare domostwo, zrozumiał, że kieruje się właściwą trasą. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zeszłego wieczoru opowiadali mu mężczyźni w barze. Szkoda tylko, że cały ten Ren, czy jak tam się zwał, nie wspomniał o fakcie, iż szosa jest żwirowa, pełna wybojów i naprawdę wąska. W pewnym momencie Dragneel wjechał w tak głęboką dziurę, że podskoczył na siedzeniu, a coś pod podwoziem samochodu donośnie gruchnęło. Strwożony, natychmiast zwolnił do niespełna trzydziestu kilometrów na godzinę, żywiąc głęboką nadzieję, że to, co przed chwilą usłyszał, nie było amortyzatorem lub resorem.
Przemierzając jeszcze paręset metrów, dotarł do dużego podjazdu parkingowego i dwupiętrowego budynku, otoczonego bramą wysoką na około półtora metra. Choć w okolicy nie dostrzegł żywej duszy, owe miejsce z pewnością nie było już pustostanem. Elewacja dawnego motelu może i dalej straszyła gdzieniegdzie odpadającym tynkiem oraz schodzącą farbą, ale sporych rozmiarów neon o wdzięcznej nazwie „Syrenka” z pewnością został tu założony stosunkowo niedawno, a teren za ogrodzeniem zdawał się być niedawno odśnieżany.
Natsu zgasił silnik i krzyżując ręce na kierownicy, oparł na nich podbródek. Wpatrywał się w zamknięty klub, zastanawiając się, co robić. Na moment przeszło mu przez myśl, by po prostu włamać się do lokalu, ale przez Judego, który siedział mu gdzieś z tyłu głowy, zaniechał tego niemal natychmiast. Niewiele mógł zdziałać bez obecności i zezwoleń prokuratora, co już od dłuższego czasu działało mu na nerwy. Natsu nie znosił, gdy ktoś patrzył mu na ręce podczas pracy. Był samotnym wilkiem, który działa, zamiast zastanawiać się, czy wolno mu wykonać niektóre z czynności. Dla niego liczyły się efekty pracy, a nie sposoby działania. Jude zaś idealnie wpasowywał się książkowy przykład służbisty, działającego według określonych zasad — był nudny niczym niedzielne kazanie starego księdza.
Dragneel przesiedział w ciszy jeszcze parę chwil, ale nie wpadł na nic mądrego. Chciał już wracać do Hosenki, bo jak miał sprawdzić klub, kiedy nawet nie miał możliwości zajrzenia do środka? Zadając sobie w myśli to pytanie, doświadczył niespodziewanego olśnienia. Unosząc podbródek z kierownicy, w pośpiechu wyciągnął telefon, szukając w nim konkretnego, zapisanego kontaktu.
— Natsu?! A co to się stało, że dzwonisz? Potrzebujesz czegoś?
Ucieszył się, słysząc zaskoczony, męski głos w słuchawce już po dwóch sygnałach.
— Siema, Warren! Szukam informacji na temat pewnego klubu nocnego z okolic Hosenki. Pomożesz?
Po drugiej stronie rozległo się ciężkie westchnienie.
— No wiesz ty co?! Nie zapytasz, co słychać, tylko od razu wyskakujesz z grubej rury.
— Sam pytałeś, czy czegoś nie potrzebuję. Sprawdzisz mi to, czy nie?
— Nocny klub? A co ci sprawdzić, godziny otwarcia? Od tego masz google, chłopie.
Dragneel uśmiechnął się kąśliwie po prześmiewczych słowach kolegi, którego rozbawił swój własny żart. Warren Rocko był jego jedynym prywatnym kontaktem z wydziału do walki z cyberprzestępczością, ale ta znajomość w zupełności mu wystarczyła. Facet miał talent do swojej roboty i jeśli potrzebne były jakieś informacje z sieci — czy to z software, czy dark webu — to nikt nie był w stanie znaleźć ich szybciej, niż właśnie Rocko. Szkoda tylko, że gość zawsze musiał denerwować ludzi sardonicznymi uwagami, zanim wziął się do roboty. Być może brało się to z poczucia niedocenienia i niedowartościowania, a być może jedynie z wrednego charakteru. Natsu w to nigdy nie wnikał i nie miał zamiaru tego robić. Z pewnością nie teraz.
— Skończyłeś już? — warknął, wciąż słysząc głupkowaty chichot Warrena, przypominający świniaka z czkawką. — Spieszy mi się.
— Co ty taki drażliwy? Wyluzuj trochę, zaraz są święta.
— Zaraz święta, a ja utknąłem ze sprawą, niemal dwieście kilometrów od domu. Nie uśmiecha mi się spędzać wigilii z prokuratorem Heartfilią w motelowym, zapyziałym pokoju.
Warren spoważniał, słysząc rozdrażnienie w nieco uniesionym głosie Natsu.
— A wy dalej prowadzicie sprawę tych zaginięć?
— No niestety — Dragneel przyznał niezadowolony, jednocześnie uspokajając nerwy, które przed momentem nieco wymknęły się mu spod kontroli. Był już po prostu zmęczony zastojem w śledztwie, które ciągnęło się zdecydowanie za długo. Tęsknił za domem, Happym, no i przede wszystkim za Lucy, a Hosenka i wyłączne towarzystwo Judego wychodziło mu bokiem.
— Dobra, pomogę ci — uspokoił go Rocko, samemu spuszczając z tonu. — Co to za klub?
— Syrenka. W Hosence — powtórzył, ponownie zerkając na wyłączony neon, ozdabiający paskudną ścianę dawnego motelu.
— Dam znać, jeśli natrafię na coś interesującego.
— Jasne, dzięki.
Jakby nie można było tak od razu — pomyślał Dragneel, rozłączając się i rzucając telefon na miejsce pasażera. Wątpił, by Warren znalazł coś sensownego, ale w znikomej mierze uciszyło to jego własne sumienie. Przynajmniej mógł wrócić do Judego z poczuciem, że coś dziś jednak zrobił.
Przekręcił kluczyki w stacyjce i odjechał spod klubu. Tym razem wracał szosą o wiele ostrożniej, w końcu nie prowadził swojej niezniszczalnej Mazdy i Bóg jeden wie, jak Jude zareagowałby na zepsute zawieszenie w swoim ukochanym Audi. Wolał tego nie sprawdzać.
Zanim dojechał do rozdroża dróg, pogoda znacznie się popsuła. Zerwał się dość silny wiatr, zaczęło też mocniej prószyć. Powinien czym prędzej wrócić do motelu, ale kiedy stał na opustoszałym rozwidleniu ulic, wreszcie dopuścił do siebie myśl, która natarczywie kłębiła się w jego głowie od samego przyjazdu do Hosenki. Do Bargo, miasta w którym się wychował, miał stąd niespełna godzinę drogi.
Czas, w którym nie widział się ani nie rozmawiał z Igneelem, liczył w latach, a ich ostatnie spotkanie nie należało do — delikatnie mówiąc — najprzyjemniejszych. Przez cały ten czas Natsu sądził, że wujek nie chciał go więcej widzieć na oczy; że wyrzucając go z domu, wyrzucił go także ze swojego życia. Nie rozumiał więc, dlaczego Igneel zaczął cyklicznie przyjeżdżać do Magnolii, by obgadywać go z Gildartsem. Gdy się o tym dowiedział, był wstrząśnięty i sam nie rozumiał, co czuł. Złość? Ciekawość? Żal? Nawet teraz, gdy na samo wspomnienie o tym pusty żołądek zaczął się mu boleśnie skręcać, a dłonie, coraz bardziej zaciskające się na kierownicy, pokrywały się chłodnym potem, nie rozumiał tego. Chwilę tak walczył ze sobą, ale w końcu zebrał się w sobie i podjął decyzję.
— Jebać — burknął pod nosem i wrzucając bieg, skierował się na północ, do Bargo.
Czekała go z dobra godzina jazdy, więc sądził, że starczy mu czasu, by wszystko ułożyć sobie w głowie. Niejednokrotnie rozmyślał o spotkaniu z wujem i o tym, co by mu powiedział, gdyby w końcu miał okazję stanąć z nim twarzą w twarz. Ostatecznie nigdy nie był pewien, w jaki sposób powinien się zachować i nie inaczej było tym razem. Co więcej, jak na złość cały czas miał przed sobą pustą drogę. Z nerwów, które rosły z każdym przebytym kilometrem, za mocno przyduszał gaz, bo dojechał do obrzeży miasta w niecałe czterdzieści minut. Dopiero tam napotkał przed sobą pierwszych kierowców, jednak i z nimi przedostał się do centrum miasta po pięciu następnych minutach.
Pomimo tylu minionych lat doskonale odnajdywał się w topografii Bargo. Bez problemu trafiłby teraz do swojego dawnego domu czy liceum, a ulice, którymi przejeżdżał, wyglądały dokładnie tak, jak je zapamiętał. Niestety powrót do przeszłości niekoniecznie był dla niego miłym doświadczeniem. Owszem, kąciki jego ust uniosły się nieznacznie, kiedy przejeżdżał nieopodal boiska do koszykówki, gdzie w wakacje potrafił przesiadywać z kumplami od świtu do zmierzchu, lub gdy dostrzegł stary kasztanowiec, pod którym pierwszy raz całował się z Lisanną, ale były to jedne z nielicznych dobrych wspomnień. Jadąc wgłąb miasta, jednocześnie zataczał się w labiryncie reminiscencji, które zaczęły wybudzać się ze śpiączki. Sklep, w którym pierwszy raz dopuścił się kradzieży wciąż był otwarty — jedynie napis na szyldzie jakby nieco zbladł. Stare garaże, za którymi palił na wagarach blanty z kolegami, czy przystanek autobusowy, gdzie został kiedyś dotkliwie przez nich pobity, również stał nienaruszony przez czas. Najtrudniej jednak było mu ominąć wzrokiem opuszczony stadion piłkarski, który stał się jego domem na parę dni, kiedy Igneel wyrzucił go na bruk...
Z piskiem opon zatrzymał się na krzyżówce, w ostatniej chwili zauważając przed sobą czerwone światło. Zdając sobie sprawę, jak bardzo się zdekoncentrował, w akompaniamencie rozwścieczonych klaksonów innych kierowców, przejechał dłońmi po twarzy i ciężko sapnął. Nie spodziewał się, że powrót do domu okaże się tak trudny. Nigdy nie uważał się za osobę sentymentalną, a jednak powrót do Bargo okazał się dla niego niemałym wyzwaniem. Sygnalizacja świetlna zmieniła się na zielone, a Natsu ruszył przed siebie. Przepełniony niepokojącymi wątpliwościami, nie zauważył kiedy dotarł przed dobrze mu znaną kamienicą, w której niegdyś mieszkał. Tak pogrążył się w zadumie, że dojechał na miejsce niczym w transie, nie do końca pamiętając ostatnie metry jazdy.
Latami obiecywał sobie, że stanie przed wujkiem, dopiero gdy coś osiągnie – by mógł dumnie, bez krzty wstydu stanąć przed Igneelem z wypiętą piersią. Nie chciał być synem marnotrawnym, a z dumą spojrzeć mu prosto w oczy i powiedzieć „wróciłem”...
To nie był ten czas. Jeszcze nie udało mu się spełnić tego, co sobie przysiągł, a jednak był tu, nie wiedząc, co tak właściwie tu robi i czego oczekuje.
Niechętnie zatrzasnął drzwiczki Audi i patrząc w okna kamienicy, poczuł ciężar na sercu. Kątem oka dostrzegł zaparkowanego nieopodal, czarnego cruisera z emblematem przestawiającym czerwonego smoka. Skoro motor Igneela stał tutaj, na pewno zastanie go w domu.
— Co ja do cholery wyprawiam...
Musiał zebrać w sobie spore pokłady odwagi, by wejść do bramy. Wiedział, że każdy kolejny przebyty schodek w drodze na drugie piętro zbliżał go do nieuchronnej konfrontacji, ale nie zatrzymywał się, aż nie stanął przed właściwymi drzwiami. Zanim w nie zapukał, minęła dłuższa chwila. Ogarnęło go dziwne uczucie smutku, nostalgii i pustki – te same drzwi, które niegdyś tyle razy przekraczał, nic się nie zmieniły. Wciąż wisiał na nich ten sam numer i tabliczka z nazwiskiem „Dragneel”. Nawet na ścianie nadal był wyszczerbiony kawałek tynku, który odpadł, gdy pięć lat temu trzasnął nimi na odchodne. Miejsce, będące dla niego domem przez większość życia, teraz wydawało się mu obce i niedostępne. I nie czuł się z tym dobrze.
Zdając sobie sprawę, że przybrał posępną minę, szybko się zreflektował. Wziął głęboki wdech i zapukał do drzwi, zanim lęk znów zaczął nakazywać mu ucieczki. Pokrzepiał się w myślach, że to nie on powinien się obawiać nadchodzącego spotkania. On tylko chciał wyjaśnić niepokojący go fakt, który odkrył, nic więcej. Co będzie, to będzie – pomyślał dla otuchy, lecz gdy usłyszał chrząknięcie zamka po drugiej stronie, mimowolnie zmarszczył brwi, zacisnął pięści, a serce zadudniło mu w piersi. Gdyby nogi nie przyrosły mu do podłoża, chyba jednak by stamtąd czmychnął.
Drzwi otworzyły się przed nim, a czas zamarł. Dudniące serce raptem stanęło w miejscu, a słowa, które miały zostać wypowiedziane, ugrzęzły głęboko w gardle. Nie mógł zrobić nic więcej, jak tylko bezcelowo patrzeć w zdumioną twarz wuja. A patrzenie na niego było zwyczajnie trudne.
— Co tu robisz?
Słysząc srogi ton mężczyzny, Natsu uśmiechnął się krzywo. Na jego oczach zaskoczenie Igneela w sekundę przeistoczyło się w grymas niezadowolenia, co napełniło go poczuciem zrezygnowania. Dotknęło go to bardziej niż sądził, choć właśnie tego się spodziewał. Mimo to nie przejechał tych wszystkich kilometrów, by wrócić z niczym.
— Jestem przejazdem i pomyślałem, że wpadnę. Mogę? — Wskazał podbródkiem na przedpokój, majaczący za Igneelem. — Czy będziemy rozmawiać na klatce schodowej?
Z zewnątrz Natsu wydawał się opanowany, a wręcz nieco arogancki, lecz w rzeczywistości ledwo utrzymywał nerwy w ryzach. Wciąż nie wyzbywając się lakonicznego uśmieszku, cierpliwie czekał, aż wujek wpuści go do środka i choć w końcu się doczekał, trwało to parę sekund, a każda z nich niemiłosiernie się przedłużała.
Igneel z rezerwą uchylił szerzej drzwi i bez słowa przysunął się bliżej ściany, robiąc bratankowi przejście.
Natsu przeszedł zaledwie przez połowę przedpokoju i się zatrzymał. Uczucia, jakie nim targały, zaczęły sięgać zenitu. Oczywiście nie spodziewał się, że zostanie przywitany z szeroko otwartymi ramionami, ale widząc awersję na jego niezapowiedzianą wizytę i jednocześnie przebywając w tych ścianach... Za dużo wspomnień. Za dużo emocji. Tego wszystkiego było po prostu za dużo. Zrozumiał, że przyjazd do Bargo był błędem – szkoda tylko, że pojął to tak późno.
Czując na plecach palący wzrok wuja, po namyśle odwrócił się do niego. Milcząc, ponownie spojrzał Igneelowi prosto w oczy, tym razem odważniej i nie ukrywając złości. To spotkanie chyba ich oboje kosztowało zbyt wiele, więc Natsu nie miał zamiaru owijać w bawełnę. Nie zdejmując butów czy kurtki, chciał mieć to za sobą.
— Dlaczego, gdy przyjeżdżałeś do Magnolii, wypytywałeś o mnie Gildartsa? Dlaczego w ogóle przyjeżdżałeś? — dopytał, kiedy nie uzyskał odpowiedzi. — Nagle zacząłem cię interesować? Skoro tak to cię ciekawi, to czemu nie przyjechałeś do mnie i nie zapytałeś wprost co u mnie słychać?!
Nie wytrzymując milczenia wuja, zaczął unosić głos.
— Co, zapomniałeś, jak się rozmawia?! Jestem tu, więc w końcu możesz osobiście mnie o wszystko wypytać! A może tylko sprawdzałeś, czy do reszty nie upadłem na dno?!
Igneel przez cały ten czas spokojnie mu się przyglądał i dopiero na koniec monologu, jaki wygłosił Natsu, mężczyzna nieco się skwasił.
— Nie mam ci nic do powiedzenia.
Oschłe słowa wuja, choć wypowiedziane szeptem, bez problemu dotarły do młodszego Dragneela. Na dowód swych słów, mężczyzna spojrzał w bok, a po chwili wyminął bratanka i jak gdyby nigdy nic, udał się do kuchni. Natsu, zupełnie zbity z pantałyku, momentalnie zamilkł i jedynie otworzył szerzej oczy. Nie oczekiwał wiele, ale nie dowierzał, że został tak potraktowany. Olany. Podświadomie chyba jednak liczył, że uda mu się dojść do porozumienia z Igneelem. Zamiast tego, uzyskał największy zawód, jakiego doświadczył w życiu. Kłucie w klatce piersiowej, które towarzyszyło mu od początku wizyty, stało się tak dotkliwe, jakby faktycznie wbito mu nóż w serce.
— Chyba nic tu po mnie – mruknął prześmiewczo, bardziej do siebie niż do Igneela. I choć wiedział, że powiela zachowania gówniarza, jakim był w wieku siedemnastu lat, dał ponieść się złości i nie omieszkał trzasnąć drzwiami na odchodne, powiększając ukruszenie tynku i pęknięcie w ścianie.
***
Lucy, mając do załatwienia sprawę niecierpiącą zwłoki, zerwała się z ostatniej lekcji. Wiedziała, że gdyby czekała z tym do zakończenia zajęć, Levy zorientowałaby się, co knuje i polazła za nią. Cieszyła się, że ma u swego boku przyjaciółkę, na którą zawsze może liczyć, jednak teraz musiała zrobić to sama, bez zbędnych świadków i czym prędzej.
Wysiadła z autobusu na przystanku w centrum miasta, tuż obok Starbucksa, przy którym spotkały Alberonę. Ostrożnie poprawiając plecak na ramieniu, ruszyła tą samą drogą, co wczoraj. Kilkaset metrów dalej śmiało weszła w jedną z uliczek i po chwili stanęła na wprost dużych, metalowych drzwi, nad którymi wisiał neon z napisem „Pole dance”. Wcześniej nie słyszała o tym rodzaju tańca, więc ubiegłego wieczoru sprawdziła w internecie, czym się on charakteryzuje. Cóż, profesjonalny taniec na rurze nie sprawił, że Cana zyskała w jej oczach.
Przyszła tu tylko po to, by dotrzymać danego Alberonie słowa i nie wyjść na niesłowną — nic więcej. Po tym, co od niej usłyszała i tak nie chciała mieć z nią nic wspólnego. Z jednej strony, bo z drugiej... Z drugiej wciąż zżerała ją niezdrowa ciekawość. Rozumiała, że dziewczyna była dla Natsu przeszłością, o której nie był zobowiązany jej wspominać — sama Cana to przyznała, a Lucy nie miała żadnych podstaw do obaw. A mimo to, niezrozumiale strwożone serce Heartfilii nakazywało jej porozmawiać z Alberoną.
Niespodziewanie ciężkie drzwi otworzyły się, a Lucy odskoczyła na bok, cudem z nich nie obrywając. Stanęła bokiem, obserwując grupę rozchichotanych dziewcząt, wychodzących z budynku. Choć przyglądała się im bardzo bacznie, nie dostrzegła wśród nich Alberony. Zaczekała jeszcze chwilę, ale gdy ponownie została w zaułku sama, wzięła głębszy wdech i nieśmiało zajrzała do środka.
Już na wstępie do jej nozdrzy dotarł zapach pasty do paneli i starej gumy, jakby od podeszew trampek. Przypominało jej to woń z sali gimnastycznej w szkole. Słyszała też w tle cichą, zmysłową piosenkę z pomieszczenia obok. Po głosie wokalistki rozpoznała jedną z piosenek Beyonce. Odważniej weszła dalej, docierając do długiego, otwartego pokoju. Na środku sali stało sześć przymocowanych rur, a jedna ze ścian w całości była pokryta lustrami. Lucy wyobrażała sobie to miejsce jako najgorszą spelunę, w rzeczywistości zastając coś na wzór szkółki baletowej; chyba bardziej nie mogła się mylić. Było tu czysto, przestronnie i z dużą ilością dziennego światła.
— Hah, a kogoż to moje oczy widzą!
Raptem muzyka ucichła,a rozglądająca się Heartfilia dostrzegła Canę przy magnetofonie w jednym z rogu pomieszczeń.
— Jeśli przyszłaś pooglądać zajęcia, to przykro mi, ale właśnie skończyłam na dziś. — Zarzuciła biały, puszysty ręcznik na spocone ramiona. Widać było, że wciąż jest lekko zdyszana.
— To ty prowadzisz te zajęcia? Myślałam, że... — Heartfilia, zaskoczona nowo odkrytym faktem, potrząsnęła głową dla oprzytomnienia. — Nie po to tu przyszłam – wtrąciła głośniej, starając się na nowo utrzymać fasadową powagę. Widząc zaciekawioną minę Alberony, wyjęła z plecaka butelkę Jacka Danielsa. — Przyszłam wywiązać się z umowy. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
Tęczówki Cany aż zabłysły, a jej ręce same wyciągnęły się po trzymaną przez Heartfilię whisky.
— Haha, nie no, kochana, normalnie zrobiłaś mi dzień! I w razie problemów polecam się na przyszłość... Ej, a ty dokąd? — zawołała pospiesznie, widząc odchodzącą ku wyjściu Lucy. — Nie zostaniesz? Chodź, napijemy się kielona, pokażę ci parę podstawowych kroków. Będzie fajnie!
— Wybacz, ale nie sądzę, by to był dobry pomysł – burknęła Heartfilia, mocno siląc się na wymuszony uśmiech. Już niemal opuszczała budynek, gdy...
— Nie mów mi, że boczysz się za to, co ostatnio powiedziałam. Urocza z ciebie zazdrośnica.
Słowa Alberony oraz jej szyderczy śmiech zatrzymały ją w przejściu. W głowie zawyły jej syreny ostrzegawcze, by nie poruszać tego tematu, jednak ciekawość i chęć postawienia na swoim okazały się silniejsze. Zaledwie po paru sekundach Lucy znów stała naprzeciw przebiegle uśmiechniętej, młodej kobiety. Pełna determinacji blondynka wypięła pierś do przodu i posłała jej śmiałe spojrzenie.
— Owszem, jak to ujęłaś, boczę się, ale nie jestem zazdrosna. Nie wiem, co chciałaś osiągnąć i co to za tania zagrywka, ale wiem, jaki jest Natsu. To, co wczoraj o nim mówiłaś, było zwykłym oszczerstwem...
— Stop, stop! — zdumiona Cana uniosła ręce, przerywając Heartfilii. Nagle Cana zrobiła się dziwnie zmieszana i podrapała się po potylicy, na co Lucy uniosła brew, czekając na jej odpowiedź. — Słuchaj, może faktycznie trochę przesadziłam, ale nie róbmy z tego afery, okej? Prawda jest taka, że nieco naciągnęłam fakty. Kiedyś próbowałam swoich sił, ale Natsu zawsze mnie odtrącał. Zasłaniał się Gildartsem, który urwałby mu jaja, gdyby się dowiedział, ale to były zwykłe wymówki. On nie był mną zainteresowany. Dlatego kiedy dowiedziałam się o tobie, gdy cię zobaczyłam... Nieco się zezłościłam i ociupinkę mnie poniosło. Palnęłam za dużo, zanim ugryzłam się w język i próbowałam to potem odkręcić, ale widać z marnym skutkiem. Chyba tylko dodatkowo cię wnerwiłam. Wybaczysz mi to? — Na koniec wyjaśnień Alberona uśmiechnęła się przepraszająco i puściła jej oczko. Lucy, która uważnie wysłuchała każde jej słowo, nie miała pojęcia, jak się do tego odnieść. Po prostu była zaskoczona i zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, Cana ją uprzedziła. — W ramach rekompensaty nauczę cię paru rzeczy, dobra?
— Co? — Tylko tyle Heartfilia zdążyła z siebie wykrztusić, zanim kobieta wciągnęła ją w głąb sali. Na nowo włączając muzykę, postawiła Lucy przed jednym z luster i szczerząc się zadziornie, stanęła tuż za nią.
— No spójrz tylko na siebie. Jesteś prześliczna, a przy tym masz tak nieprzyzwoicie dobre proporcje ciała...
Lucy nie uszło uwadze, że Alberona przekierowała wzrok na jej biust.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł... — Praktycznie nic nie pozostało z pewności siebie w głosie Heartfilii. Stojąc niczym słup soli, jedynie przyglądała się rumieńcom, jakie zaczęły powstawać na jej policzkach. Cana natomiast, niczym nieskrępowana, kompletnie nie zwracała na to uwagi. W jej głowie uroił się jakiś szalony plan, miała to wręcz wypisane na twarzy.
— Zaufaj mi – mruknęła blondynce niemal do ucha. — Domyślam się, że Dragneel szaleje na twoim punkcie, ale sprawię, że na widok kilku twoich ruchów chłopaczyna eksploduje jak gejzer.
Po tym stwierdzeniu lico Lucy z rumianej przeistoczyło się na buraczaną.
***
Zaraz po wyjściu z kamienicy sięgnął do kieszeni kurtki po paczkę czerwonych Marlboro. Pospiesznie włożył jednego papierosa do ust i skulił się lekko, chcąc odpalić zapalniczkę. Po kilku nieudanych próbach spostrzegł, że jego ręce drżą i dobrze wiedział, że nie było to spowodowane zimnem.
W końcu udało mu się odpalić papierosa i zaciągnął się mocno, wręcz z utęsknieniem, a ciężki wydech, z którym wypuścił szary obłok, przyniósł mu pierwsze, lecz znikome ukojenie. W takim stanie nie było mowy, by usiadł za kierownicą, więc spróbował rozchodzić skołowane nerwy. Ruszył przed siebie; tam, gdzie nogi go niosły, a złość zalewa jego umysł do tego stopnia, że widział jedynie drogę przed sobą, nic po bokach.
Pogrążony we własnych myślach, nie liczył czasu przechadzki, ani nie martwił się o to, jak daleko udał się od samochodu Judego — do czasu, aż nie usłyszał z oddali piosenki, która co roku o tej porze wychodziła ludziom bokami. „Last Christmas”, grane przed wejściem do centrum handlowego, zachęcało do wejścia równie dobrze, co Mikołaj siedzący na wielkim fotelu obok kilkumetrowej, wystrojonej na złoto-czerwono choinki. Rodzice wraz ze swoimi dziećmi stali na szczypiącym po policzkach mrozie w niemałej kolejce, byle tylko ich pociecha usiadła na kolanach starego dziada w czerwonym wdzianku i sztucznej brodzie; inni zaś albo pędzili w stronę galerii, albo wychodzili z niej przez obrotowe drzwi, obładowani torbami z prezentami.
Natsu, dokańczając trzeciego papierosa, zatrzymał się na moment, by przyjrzeć się tej scenerii. Oczywiście był świadomy nadchodzących świąt, jednak widząc te zakupowe szaleństwo, dopiero jakby dotarło do niego, że do bożego narodzenia zostały zaledwie dwa dni. Od czasu, gdy wyprowadził się do Magnolii, nie praktykował tego obrzędu. Sztuczna choinka wraz ze wszelkimi ozdobami kurzyły się w piwnicy, a zamiast wigilijnej wieczerzy przy „Kevin sam w domu”, wolał zamówić sobie pepperoni na podwójnym cieście i obejrzeć dobre kino akcji, czy choćby wziąć dodatkową służbę w pracy. Pomijając kwestię religijne, do których był sceptycznie nastawiony, Natsu od lat nie obchodził świąt ani nie udzielał mu się ich klimat, bo po prostu nie miał ich z kim spędzać. Zapomniał już, jak to jest cieszyć się z nadchodzącej gwiazdki, gdyż był to dzień jak każdy inny.
— Marco, zobacz jaka długa kolejka. A musimy kupić jeszcze parę produktów na wigilie.
— Ale mamo, ja chcę do świętego Mikołaja!
Dragneel bezwolnie zerknął w stronę kilkuletniego chłopca, który usilnie ciągnął za rękę zmęczoną kobietę.
— Przykro mi, nie mamy na to czasu, Marco. Poza tym, pod choinką już czeka na ciebie sterta prezentów.
— A będę je mógł otworzyć w domu?! — Oczy dziecka napełniły się taką iskrą nadziei, że Natsu dostrzegł to pomimo dzielącej ich odległości.
— O nie, nie, mój ty mały cwaniaczku! Dopiero po wigilii, gdy pierwsza gwiazdka pojawi się na niebie.
Chłopiec chyba jeszcze liczył, że uda mu się przekonać mamę do zmiany zdania, ale Natsu nie wsłuchiwał się dalej w ich rozmowę. Napomknienie o pierwszej gwiazdce sprawiło, że natychmiast poprawił mu się humor. Na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech, gdy pomyślał, że te święta może nie będą takie złe. Choćby dla reakcji Happiego warto było ubrać choinkę, a poza tym miał jeszcze Lucy – swoją gwiazdkę, która przekierowywała jego życie na właściwe tory i dzięki której wszystko, nawet święta, nabierało sensu. Sama świadomość, że ma o kim myśleć w tym okresie sprawiała mu sporą radość i nie zauważył, kiedy ochłonął po spotkaniu z Igneelem. Problem w tym, że przez ostatnie obowiązki służbowe na wyjeździe nie miał na to czasu.
Niewiele myśląc, ruszył w kierunku galerii, chcąc naprawić ten błąd i znaleźć prezent dla ukochanej. Długo nie szukał, bo nie minęło pięć minut, jak dostrzegł na wystawie jubilerskiej złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie gwiazdy polarnej, ozdobiony połyskującymi kamieniami. Lśnił zupełnie jak uśmiech Lucy, za którym tak tęsknił. I choć wcześniej nie miał głowy do tak przyziemnych rzeczy, jak świąteczne prezenty, ten praktycznie sam go znalazł.
Natsu przybliżył się bliżej witryny i przeczytał opis plakietki pod upatrzoną biżuterią.
— Gwiazda polarna pomaga obrać życiowy cel oraz ścieżkę, a kiedy się już tego dokona, oświeca ona drogę, pomaga rozwiać wszelkie wątpliwości i wytrwać w swoich postanowieniach – przeczytał pomrukiem, coraz bardziej upewniając się nad trafnością prezentu. — Naszyjnik ze złotego złota z... Diamentami?! — Zwątpił, przekonany, że zawieszka ozdobiona jest cyrkoniami i szybko poszukał ceny, a gdy ją znalazł, intensywniej przełknął ślinę. Koszt błyskotki może nie zwalał z nóg, jednak nadal była w granicy połowy jego pensji – a przecież dalece mu było do zarabiania minimalnej krajowej. Normalnie w życiu nie pokusiłby się na taki wydatek, jednak nie robił tego dla siebie, a ponadto nie potrafił wyrzucić obrazu, jaki majaczył mu w głowie. Oczami wyobraźni widział już tę ozdobę na szyi Lucy. Była idealna.
…
Wraz z prezentem i niemalże pustym portfelem wrócił po samochód Judego i czym prędzej odjechał spod kamienicy Igneela. Nie chciał więcej wracać do dzisiejszego spotkania, wolał skupić się na bardziej trywialnych, milszych rzeczach. Z tą właśnie myślą, stojąc na pierwszym napotkanym skrzyżowaniu, zerknął na swój telefon leżący na siedzeniu obok. Wziął go do ręki i włączył smsy. Wystarczyło kilka ruchów palcem, dwa kliknięcia i wpatrywał się w adres, który parę tygodni temu podesłała mu Lisanna. Dobrze wiedział, jak tam dotrzeć.
…
Lisanna otworzyła drzwi i zaniemówiła, dostrzegając przed sobą wielkiego, brązowego misia. Dopiero po chwili zza pluszaka wyłoniła się uśmiechnięta twarz Dragneela.
— Wesołych Świąt, Liss.
— Natsu! — Zaskoczona kobieta uśmiechnęła się od ucha do ucha i dosłownie wciągnęła go do mieszkania. Ledwo co zamknęła drzwi, a rozradowana rzuciła się mu na szyję, mocno go ściskając. — Co tu robisz?!
Nie spodziewając się tak gwałtownej, aczkolwiek pozytywnej reakcji, Natsu zaśmiał się pod nosem. Jej głos był wręcz przesycony ekscytacją, co stanowiło miłą odmianę w porównaniu z tym, co go spotkało zaledwie dwie godziny temu. Na krótką chwilę aż mocniej przytulił znajomą, czując ciepło rozlewające się w okolicy serca.
— Byłem przejazdem i pomyślałem, że sprawdzę, jak się czujesz. Dobrze wyglądasz – dodał z uznaniem, podając jej misia. — To dla małego. Albo małej. Wiadomo już?
— Nie, jeszcze trochę na to za wcześnie – przyznała ciężarna, przyjmując prezent dla dziecka i ostrożnie odkładając go przy szafie w przedpokoju. Wciąż nie spuszczała z Dragneela wzroku, jakby nie dowierzała, kto ją właśnie odwiedził. — Czego się napijesz? Kawy, herbaty?
— Nie pogardzę kawą — przyznał Natsu, ściągając buty, a Lisanna niemal w podskokach udała się do kuchni. Wieszając kurtkę, Dragneel podążył za Strauss i stanął w przejściu, opierając się ramieniem o ramę drzwi. Obserwował, jak Lisanna, stojąca do niego bokiem, wstawia czajnik na gaz. Od ich ostatniego spotkania nieco jej się urosło w pasie, ale wyglądała dość pociesznie. Ciąża jej służyła.
— Mówisz, że jesteś przejazdem. Przyjechałeś do wuja?
Na moment Natsu zamarł, jednak po dłuższym namyśle odpowiedział szczerze.
— Tak.
— No w końcu — mruknęła Strauss, przybierając na twarzy dziwnie rozczuloną minę. Zaniepokojony tym Natsu odepchnął się od framugi i w obawie, że kobieta będzie chciała kontynuować rozmowę o Igneelu, zaczął rozglądać się po mieszkaniu. Było skromne — niewielki przedpokój prowadził wprost do łazienki, na lewo wchodziło się do pokoju dziennego, a na prawo znalazł uchylone drzwi do następnego pomieszczenia. Ciekawy co tam zastanie, ostrożnie zajrzał do środka.
Nie krył zaskoczenia, gdy dostrzegł tam świeżo wymalowane na zielono ściany, o czym świadczyła niemal pusta puszka farby na parapecie i pozostawiony w niej pędzel. Tuż za drzwiami stało kilka kartonów, a po drugiej stronie leżało niełożone dziecięce łóżko ze szczebelkami.
— Mam nadzieję, że to nie ty malowałaś pokój? — zawołał do Lisanny, wciąż buszującej w kuchni. Słysząc przebijający się brzdęk talerzy, podejrzewał, że ta wizyta nie skończy się na kawie.
— Nie widzisz tych niedociągnięć? Oczywiście, że to ja! — zawołała z kuchni, rozbawiona. — Wolałam zrobić to zawczasu, póki jeszcze mogę.
Zrobiło mu się naprawdę źle. Nie wyobrażał sobie, jak musiało być jej trudno i jaki ciężar spoczywał teraz na jej barkach. Będąc sama, mogła liczyć wyłącznie na siebie i wszystko spadało na jej głowę – nawet, a może i przede wszystkim rzeczy, którymi powinna zająć się głowa rodziny, czyli ojciec i mąż. Miał ochotę dorwać Bickslowa i zamordować go gołymi rękoma. Nikt nie kazał mu żyć z Lisanną, nie miał zamiaru wnikać takie rzeczy, ale żeby na dobre uciec z podkulonym ogonem? Jaki śmieć zostawia kobietę w takim stanie samą, bez żadnego wsparcia?
Ze zmarszczonymi brwiami zapatrzył się na części łóżeczka. Po chwili jego twarz zaczęła stopniowo łagodnieć. Po prostu musiał to zrobić...
Kilka chwil później Lisanna szerzej otworzyła drzwi od remontowanego pokoju. Otworzyła szeroko oczy, widząc Dragneela, który siedział na podłodze i usiłował złożyć łóżko dla jej nienarodzonego dziecka. Był przy tym tak skupiony, że jej nie dostrzegł. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale w porę ugryzła się w język. Nie przeszkadzając mu, odłożyła kubek z kawą i wyjęła telefon z tylnej kieszeni spodni.
Natsu zauważył ją, dopiero gdy usłyszał dźwięk robionego zdjęcia. Z niedowierzaniem przyglądał się ciężarnej, która chichotała się do ekranu smartfona.
— Zgłupiałaś — prychnął niesfornie. — Usuń to.
— Nie ma mowy! Chcę mieć chociaż tyle...
Zapadła cisza. Lisanna, najwyraźniej zdając sobie sprawę, jak zabrzmiały jej słowa, spojrzała na Natsu nieco wystraszonym wzrokiem. On jednak siedział na podłodze z elementami łóżka w dłoniach i starał się nie okazywać jakiejkolwiek reakcji. W zasadzie to nie wiedział, jak powinien zareagować. Wcześniej o tym nie pomyślał, że cała ta sytuacja może być dla niej dość niezręczna. Odchrząknął więc i powrócił do montowania mebla, kątem oka dostrzegając, że Lisanna ponownie obdarzyła go uśmiechem — równie serdecznym, co poprzednie, jednak sztucznym, ukrywającym... rozczarowanie?
— Uporam się z tym i nie będę zajmować ci więcej czasu. W sumie to już kończę...
— Siedź ile chcesz, przecież mi nie przeszkadzasz! I proszę, twoja kawa. — Na siłę wcisnęła mu ciepły kubek do rąk i usiadła za nim na jednym z kartonów, zupełnie zmieniając temat. — Wiesz... Dobrze, że przyjechałeś do Igneela. To wasze nieporozumienie trwało stanowczo za długo.
— Nie nazwałbym tego nieporozumieniem – mruknął Natsu, nie chcąc rozwijać dyskusji na ten temat. — Z resztą to nieistotne.
— Najważniejsze, że w końcu się dogadaliście – orzekła radośnie Strauss. — Słyszałbyś, jak o tobie mówił przez cały ten czas!
Dragneel nie był pewien, czy chce tego wysłuchiwać, ale dziewczyna nie dawała mu żadnego wyboru.
— W tym klubie motocyklowym, który założył, pewnie mają już tego dość – zażartowała. — Mój bratanek to, a Natsu tamto. Chyba każdy w Bargo wie, że młody Dragneel jest policjantem, taki jest z ciebie dumny.
Miał wrażenie, że ktoś uderzył go w potylicę. Kończąc składanie dziecięcego łóżka, powoli odwrócił się do Lisanny, która non stop trajkotała swoim beztroskim głosem.
— Ten ich klub nazywa się „Red Dragon” prawda?
— Liss, o czym ty mówisz?
Skołowana Strauss zamilkła, a po chwili zmarszczyła brwi, chichocząc niemrawo.
— No jak to o czym...
Rozmowę przerwał im dzwoniący telefon Natsu. Pospiesznie montując ostatni szczebelek w łóżeczku, zerknął na ekran. Pierwotnie pomyślał, by wyciszyć połączenie, które przeszkodziło mu w tak ważnym momencie, lecz gdy zauważył na wyświetlaczu nazwisko Warrena, gestem dłoni przeprosił wciąż zdumioną Lisannę i odebrał.
— Co jest Rocko? Masz coś?
— Coś?! Człowieku, śmiało możesz ogarniać nakaz na ten klub. Wszystko wysłałem ci na maila prokuratora Heartfilia, musicie to natychmiast zobaczyć.
— Niedługo to obczaję. Jestem twoim dłużnikiem. — Żegnając się w ten sposób, zrozumiał, że jego dzień wolny właśnie dobiegł końca. Wzdychając ciężko, zerknął na złożone łóżko, potem na zdębiałą Lisannę.
— Ech, miło było, ale czas na mnie. Dzięki za kawę. — Niespodziewanie klepnął się w kolana i wstał.
— Coś się stało? Natsu?! — Widząc, że Dragneel w pośpiechu zbiera się do wyjścia, dziewczyna zerwała się na równe nogi. Oniemiała, gdy ubrany już mężczyzna sięgał po klamkę od drzwi wejściowych. — Czekaj!
— Wybacz, ale to nie może zaczekać. Praca — wyznał, na odchodne obdarowując ją swoim firmowym, zawadiackim uśmiechem, w którym zakochała się już jako nastolatka, i który do dziś przyprawiał ją o szybsze bicie serca. Mimo to wiedziała, że jego serce już nie należy do niej, więc mogła jedynie patrzeć, jak znika po drugiej stronie drzwi — tak samo szybko i niespodziewanie, jak się pojawił.
Matko, ja ślepa kura nie zauważyłam, że mamy tutaj nowy rozdział 🤦♀️
OdpowiedzUsuńCzekam aż Lucyna zapoda jakieś show, niech Cana ją tam nauczy piruetów haha.
Igneel ma jakies rozszczepienie osobowości czy co 😦 ciężkie charaktery tu mamy haha
Było super, czekam na więcej! Dużo weny i wesołych świąt! 😘
Bez ciężkich charakterów nie byłoby tak ciekawie :D Ale sprawa z Igneelem to kwestia czasu, niebawem więcej się wyjaśni :)
UsuńTutaj już nie mam uczucia Deja Vu...
OdpowiedzUsuńWidzę, że z Jude'a nie tylko kiepski ojciec, ale też kiepski prokurator, bo zamiast prowadzić śledztwo to on śpi jak niedźwiedź.
Na miejscu Dragnella przydusiłabym poduszką albo oblała wiadrem lodowatej wody, chociaż po mojej głowie chodzą gorsze sugestie.
Już lubię Warrena Rocko! <3 Swój chłop po prostu, a ja takich wręcz uwielbiam! :D
Igneel, co ty odpierniczasz?! Po kilku latach bratanek do ciebie przyjechał, a ty stoisz i milczysz?! Nieładnie! O sorka, zapomniałam, że nie masz nic do powiedzenia! :<
Nie ufam ani nie wierzę Canie po ostatnim rozdziale. Po prostu nie, ale kto wie - może dziewczyna zrobi coś, dzięki czemu zmienię o niej zdanie? :D
Kupno prezentu dla Luśki rozczuliło (romantyczny gest), a jednocześnie rozbawiło (bieda w portfelu Dragnella aż piszczy). Na miejscu Lu bym kazała oddać ten drogi prezent, wiedząc że on kogoś spłukał...
Szkoda mi się zrobiło Lis. Naprawdę szkoda. Mam nadzieję, że ostatecznie ułoży sobie z kimś normalnym.
O co chodziło z tym klubem motocyklowym?
Oho, zaczęła się prawidłowa akcja! Już nie mogę się doczekać!
Ślę buziaki i przytulasy.:*
Oj no, daj dziadowi spokój, przez 3 tygodnie latał po pubach i to w celach służbowych... W końcu mu się zdarzyło zazgonować xD. Warrena... no cóż, za wiele nie będzie, a jeśli chodzi o Igneela, to wspomniałam już o nim komentarz wyżej :).Ale ładnie mu pocisnęłaś xD. I wiesz, wydaje mi się, zazwyczaj nie podaje się ceny prezentów, a poza tym Luśka to co ma przy landrynie do gadania? No nic xD. I... co? Szkoda ci Liss? Chyba pierwszy raz widzę, by ktoś tak napisał :DDD. A klub motocyklowy... to po prostu klub (nie mylić z gangiem ;P). I bardzo, bardzo dziękuję za tak treściwy komentarz :D :***
UsuńThe Wynn Las Vegas (LasVegas) - Jtm Hub
OdpowiedzUsuń› app › the-wynn-las-vegas- › 안동 출장샵 app 남원 출장안마 › the-wynn-las-vegas- The Wynn Las Vegas Hotel and Casino is located on 대구광역 출장안마 The Strip in Paradise, Nevada and offers an unparalleled travel experience 전라남도 출장안마 on the East Coast. The 고양 출장마사지 hotel offers