Natsu brał prysznic, kiedy dostał smsa. Nie słyszał go.
Kilkanaście minut później wyszedł z łazienki z ręcznikiem przepasanym na
biodrach. Przechodząc przez kawalerkę, potargał mokre włosy, z których wciąż
kapała woda. Po wczorajszym kawalerskim ledwo żył, a kac męczył go do teraz,
dlatego mocno się skupiał, gdy chował ostatnie rzeczy do podróżnego plecaka.
Mimo to, dobry humor go nie opuszczał. Kawa smakowała dziś nadzwyczaj dobrze,
wrześniowe słońce grzało dziś przyjemniej i ogólnie cały świat zdawał się jakiś
lepszy. Nawet ból głowy nie przyćmiewał mu radości, jaką odczuwał na samą myśl
o wspólnym weekendzie z Lucy.
W
końcu, gdy miał pewność, że spakował już wszystko, zapiął plecak, po czym się
ubrał. Rozejrzał się za Happym i
przypomniał sobie, że oddał kota sąsiadce pod opiekę. W tym właśnie momencie
ujrzał pomarańczową diodę, migającą na smartfonie.
Śmiejąc
się z własnego roztargnienia, sięgnął po telefon i odblokował ekran.
Lucyna: Nie jadę.
Treść
smsa wprawiła go w osłupienie. Uśmiech dopiero po chwili zaczął zanikać z jego
ust. Nic z tego nie rozumiał i musiała minąć dłuższa chwila, by dotarł do niego
sens wysłanej przez Lucy wiadomości.
Czym
prędzej wybrał jej numer z szybkiego wybierania, ale włączyła się poczta
głosowa. Odczekał minutę, lecz za drugim podejściem znów usłyszał pocztę. Za
trzecim również. I za siódmym. Zaczął więc do niej pisać, jednocześnie głowiąc
się, dlaczego dziewczyna zmieniła zdanie tuż przed samym wyjazdem. Czy to dlatego,
że wczoraj nie zadzwonił? Czy coś się stało? Swoje myśli od razu przelewał na
wiadomości, jednak nie uzyskał odpowiedzi. Jego telefon milczał.
Zadzwonił
ostatni raz, ale gdy znów usłyszał pocztę głosową, przybity usiadł ciężko na
sofie. Niechlujnie rzucił telefon obok siebie i kilkukrotnie przejechał dłonią
po świeżo ogolonej brodzie.
Zaśmiał
się ponuro, zdając sobie sprawę, że gówniara go wystawiła. Tylko zrobił z
siebie idiotę.
— Kurwa... — prychnął, drwiąc z samego siebie.
Naprawdę
go to zabolało.
***
— Lucy? Ej, co jest?! Ty płaczesz?! Czekaj, bo nic nie rozumiem,
mów wolniej! — zawołała Levy, przelotnie zerkając na siedzącego obok
Gajeela. Redfox przewrócił oczami i spauzował „Orange in the new black” na
Netflixie. Wiedział, że pogaduchy przyjaciółek zawsze zajmują wieczność, więc
ułożył głowę na kolanach McGarden i obserwował, jak jego dziewczyna wsłuchuje
się w słowa rozmówcy. Słyszał ze słuchawki stłumiony szloch i szybko
wypowiadane, niezrozumiane słowa. Nieco go to zaniepokoiło. Levy opowiadała mu
o obecnych przygodach Heartfilii, więc nie trudno było mu się domyślić, że
stało się coś złego.
— Twój ojciec? Ale przecież miał być w pracy. No co ty... TAK CI
POWIEDZIAŁ?! Czekaj, nie płacz już. Odkręcimy to. Przestań dramatyzować, mówię,
że to odkręcimy! No.... No... Nie wiem, ale jedziemy do ciebie. Nie
rozłączaj się, ok?
Kiedy
Levy gwałtownie wstała, głowa Gajeela brutalnie opadła na kanapę. Chłopak
zamknął oczy, nabierając głęboki wdech do płuc. Skórzana tapicerka wcale nie
była tak przyjemna, jak ciepłe i gładkie kolana McGarden.
— Gajeel! Bierz kluczyki, jedziemy do...
— Tak, wiem, do Lucy — stęknął Redfox, w końcu wypuszczając powietrze. Niespiesznie
wstał z kanapy i, zbierając się do wyjścia, rzucił przelotne, posępne
spojrzenie na zatrzymany serial.
***
Przez
telefon dziewczyny próbowały na szybko obmyślić plan, który miał skłonić Judego
do zmiany zdania, jednak skończyło się na tym, że będą improwizować. Heartfilia
i tak nie sądziła, że cokolwiek przekonałoby jej ojca, ale nie miała już nic do
stracenia.
Lucy
rozłączyła się dopiero, gdy Levy była pod drzwiami jej mieszkania. Dosłownie kilka
sekund późnej w domu rozległ się dźwięk pukania do drzwi, a po chwili usłyszała
swojego ojca, rozmawiającego z Levy. Serce Lucy stanęło w gardle. To nie mogło
się udać...
Chcąc
odłożyć telefon, zauważyła osiem nieodebranych połączeń i kilka wiadomości.
Niestety nie miała czasu ich teraz odczytać — męski, obcy głos z zewnątrz cicho nawoływał jej imię. Nieco
zaskoczona wyjrzała przez okno, ale zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy
dostrzegła na swoim ogrodzie Redfoxa.
— Rzuć walizkę! —
nakazał, starając się zostać niezauważonym przez Judego, którego właśnie
zagadywała McGarden.
Heartfilia
w milczeniu przytaknęła głową i rzuciła się pod łóżko, wyciągając przygotowany
wcześniej bagaż. Z trudem uniosła go na parapet, a następnie zrzuciła na
trawnik.
— Lucy! Chodź tu na moment! — krzyk Judego rozniósł się po całym w domu — w tej samej chwili, w której walizka dziewczyny upadła na ziemię
i się otworzyła.
Widząc, jak Redfox pospiesznie chowa wszystkie jej
rzeczy z powrotem do środka, chwyciła się oburącz za głowę i wypowiedziała
nieme, soczyste przekleństwo.
— To się nie uda, to się nie uda — szeptała pod nosem niczym mantrę, gdy ponownie usłyszała
nawoływanie zniecierpliwionego już ojca. Zbiegła na dół do salonu, próbując
uspokoić nerwy.
— O, Levy! — udała zdziwioną, jednocześnie uśmiechając się do
przyjaciółki. To była jedyna rzecz, jaką w stu procentach dziewczyny ustaliły w
swoim „planie”.
— Lucy, dlaczego mi nie powiedziałaś, że robicie ten projekt z
historii w kilka osób? — wtrącił Jude, patrząc karcąco na swoją córkę.
— Bo nie chciałeś mnie wysłuchać? — spytała lekko wzburzona, a po chwili wzruszyła ramionami. — A to coś w ogóle zmienia?
— No wiesz, Levy wspomniała, że macie zrobić ten projekt także z
chłopcami...
— No... Tak, tato. Chodzę do koedukacyjnej szkoły. W mojej klasie
są też chłopcy. — Lucy wywróciła oczami, lecz wewnątrz cała się
trzęsła. Nie miała pojęcia, czy wspominanie o jakichkolwiek chłopakach mogło
cokolwiek wskórać. W przypadku Judego, który traktował rówieśników Lucy płci
męskiej jako zgraję napaleńców, mogło to przybrać wręcz odwrotny skutek. Z
drugiej zaś strony, przecież ojciec nie mógł jej zabronić wykonania pracy,
zadanej przez nauczyciela. A skoro miała ją zrobić w grupie, składającej się w
dużej mierze z nastoletnich napaleńców, to lepiej, by była wtedy pod czujnym
okiem bezrobotnej pani McGarden, niż w pustym domu i z rodzicami na nocnych
zmianach w pracy.
— Moja mama już nie może się doczekać, aż Lucy do nas zawita — dodała niewinnie Levy. — Upiekła nawet sernik i przygotowała jej materac.
— No nie wiem... —
Jude wciąż nie wyglądał na przekonanego, lecz wtedy McGarden uśmiechnęła się enigmatycznie
i wyciągnęła telefon.
— Skoro ja nie mogę pana przekonać, to może moja mama to zrobi?
Heartfilia
otworzyła szeroko oczy i wymownie spojrzała na Levy, ale ta zdawała się tego
nie widzieć.
— No cześć mamo, tu Levy! Chodzi o ten weekend, w którym Lucy miała
u nas nocować, wiesz, musimy zrobić projekt z historii —
wypowiedziała całe zdanie jednym tchem. — Tak, dokładnie tak. Tata Lucy chce z tobą porozmawiać.
Kiedy
oddała telefon Judemu, zarówno on, jak i Lucy stali w bezruchu. W końcu jednak
mężczyzna zabrał telefon i przyłożył go do ucha.
— Pani McGarden? Dzień dobry, Jude Heartfilia z tej strony...
Chciałem się tylko upewnić, czy aby na pewno nie będzie to problem, jeśli córka
zostanie u pani na weekend.
Zmiękł.
Totalnie zmiękł, rozmawiając z mamą Levy. Najwyraźniej nie chciał wyjść przed
kobietą na nadopiekuńczego rodzica, jednak Lucy nadal nie mogła w to uwierzyć.
I w to, że pani McGarden, choć jest bardzo wyrozumiałą kobietą, przystała na
coś takiego.
— Dobrze... Dobrze, już ją daję. — Nagle Jude podał telefon zdumionej Lucy. Dziewczyna nieśmiało
zabrała smartfona i przyłożyła go do ucha.
— Pani McGarden? —
spytała.
— Może i dla twojego starego. Cana z tej strony — usłyszała śmiech po drugiej stronie. — Za tą akcję wisisz mi jakąś flaszkę w podzięce, jasne?
— Jasne. Oczywiście! — obiecała Lucy, po czym dziewczyna, podszywająca się pod matkę Levy,
rozłączyła się. Heartfilia bez słowa oddała telefon uradowanej Levy, po czym
spojrzała na ojca.
— Więc...
— Tylko wróć w niedzielę przed obiadem — furknął Jude, nie ukrywając niezadowolenia z faktu, że ewidentnie
przegrał tę rodzicielską batalię z nastolatkami.
— Długo wam to zeszło — stwierdził Gajeel, stojąc przed samochodem, zaparkowanym dwie
ulice od domu Heartfillów. —
Twoja walizka jest już w bagażniku.
— Dzięki. Naprawdę wam dziękuję — oznajmiła przejęta Lucy. — Nie wiem, jak się wam za to wszystko odwdzięczę.
— Możesz tak jak Canie — zachichotała Levy, wsiadając do auta.
— Było aż tak ciężko, że musieliście dzwonić do Alberony? — zdziwił się Redfox, siadając za kierownicą. — Ja pierdole, to niezły reżim musisz mieć w domu, blondyna...
— Łatwiej byłoby zbiec więźniowi z Alcatraz — westchnęła McGarden. — Swoją drogą, Lucy, kojarzysz Canę, prawda? Chodziła do klasy z
Gajeelem.
— Ta... Kojarzę... —
mruknęła, siedząc na tyłach samochodu. Z zatrwożeniem wpatrywała się w swój
telefon.
— No dobra, to gdzie pannę podwieźć? — spytał Gajeel, przekręcając kluczyki w stacyjce, lecz Heartfilia,
wpatrzona w jasny ekran smartfona, nie odpowiedziała.
Osiem
nieodebranych połączeń — wszystkie od Natsu. Cały smsowy spam również był od
niego.
Natsu: Czemu nie jedziesz?!
Natsu: Coś się stało?
Natsu: Czy to dlatego, że wczoraj nie zadzwoniłem? Jesteś zła?
Natsu: Lucy, proszę, daj znać, co się dzieje.
Natsu: O co ci chodzi, Lu!
Ostatnia
wiadomość została nadesłana zaledwie kilkanaście minut temu. Ona najbardziej zaniepokoiła
Lucy.
Natsu: Ok, rozumiem. Twoja strata.
— Nie...
Na
pewno pomyślał, że po prostu się na niego wypięła. Przerażona, zauważyła obecną
godzinę: dwudziestą dwadzieścia siedem.
— Nie, nie, nie! —
zawołała panicznie, dzwoniąc do Dragneela. — Kurwa, tylko nie to...
Gajeel
i Levy zerknęli na tyle siedzenia.
— Lucy, wszystko ok?
— Za trzynaście minut odjeżdża bus do Oak z autobusowego dworca.
Nie zdążę — stwierdziła Lucy ze zduszonym głosem, wsłuchując się
w jednostajny dźwięk połączenia. — Wszystko na nic...
— To się jeszcze okaże — warknął Redfox, depcząc na pedał gazu.
— On myśli, że go wystawiłam — jęknęła Heartfilia. — Odjedzie beze mnie.
— Zadzwoń do niego! — krzyknęła Levy, kiedy dołączyli do ulicznego ruchu.
— A myślisz, że co robię! — zawołała Lucy, ponownie wybierając ten sam numer. — No dalej, Natsu, odbierz...
Do
odjazdu autobusu zostały zaledwie trzy minuty, ale wystarczyło, by wjechali na
ostatnią główną drogę i byli na prostej do dworca.
— To jakiś żart?! —
zawołał Gajeel, kiedy wjechali na ulicę Aloesową.
Lucy
wyjrzała między przednie siedzenia i stęknęła, dostrzegając zakorkowaną ulicę.
Chyba cały wszechświat stawał na głowie, by tylko jej dopiec. Drwił z niej,
nieustannie dając i odbierając nadzieję. Może po prostu nie było jej dane, by
wyjechała do Oak?
McGarden
zacisnęła usta, zauważając zrezygnowane spojrzenie przyjaciółki. Szybko odpięła
pasy i wyskoczyła z samochodu.
— Levy, wracaj do środka! — zawołał Redfox.
— Co ty wyprawiasz?! — dodała zaskoczona Lucy. Levy ich jednak nie słuchała.
— Wysiadaj! — ryknęła do Heartfilii, otwierając bagażnik. — I nie waż mi się teraz odpuszczać! Pojedziesz z nim na ten
cholerny ślub, choćbym miała cię zanieść do Oak na rękach, ale teraz rusz tą
swoją cholerną dupę i zapierdalaj za dworzec w podskokach!
McGarden
nie musiała się powtarzać. Zanim dokończyła zdanie, Lucy stała tuż obok niej i wspólnie
wyciągały walizkę z bagażnika.
— Przepraszam was, Levy. Sprawiłam tyle kłopotu…
— Przestań pieprzyć głupstwa i ruszże się, kobieto!
Blondynka
zacisnęła usta i zmarszczyła brwi, kiwając twierdząco głową. Naprawdę nie miała
pojęcia, jak wynagrodzi Levy i Gajeelowi to wszystko, ale faktycznie, nie był
to odpowiedni moment. Nie miała na to czasu. Chwyciła za rączkę walizki i pędem
pognała w stronę autobusowego dworca, którego dach majaczył w oddali na tle
ciemniejącego już nieba i świateł samochodów oraz ulicznych lamp.
— Masz zdążyć, jasne?! — usłyszała głos Levy, przebijający się przez uliczny zgiełk.
Sprawił on, że na zdeterminowanej twarzy Lucy ukazał się cień uśmiechu.
Biegła
środkiem zakorkowanej ulicy między samochodami. Przez gabaryty swojego bagażu
wyglądała dość nieporadnie, ale nie poddawała się — nie przed samą metą. Nie zważała także na trąbiących kierowców.
Nie mogła przecież pozwolić, by Natsu odjechał bez niej, ze świadomością, że go
olała. Czuła, że to nieporozumienia przekreśliłoby wszystko. Postanowiła zagrać
wszechświatowi na nosie i dotrzeć na miejsce o czasie, choćby po trupach.
Zmachana,
wbiegła na miejski przystanek autobusowy i pobiegła w stronę przejścia dla
pieszych — ostatniej przeszkody, która dzieliła ją od dworca.
Wielki cyfrowy zegar, zawieszony na jego dachu wskazał właśnie dwudziestą
czterdzieści. Widząc to, Lucy chciała przebiec przez pasy na czerwonym świetle,
ale szybko się cofnęła, cudem unikając wpadnięcia pod koła autobusu. Autobusu
do Oak.
Dziewczyna
cofnęła się jeszcze o dwa kroki i puściła rączkę walizki, z niedowierzaniem
obserwując odjeżdżający pojazd. Miała ochotę pobiec za tym cholernym busem,
choć wiedziała, jak niedorzeczny był ten pomysł.
Nie
wiedziała, co ze sobą zrobić. Jej umysł zalała ciemna pustka, z której zaczęła
przebijać się jedna myśl — że to wszystko faktycznie zdało się na nic. Z bezradności
złapała się za głowę i odwróciła się tyłem do dworca. Nie mogła na niego
patrzeć. Mało brakowało, by nie rozpłakała się głośno na środku ulicy.
— Lucy?
Zawołał
ktoś za nią. Odwróciła się i zamrugała kilkukrotnie powiekami, dostrzegając po
drugiej stronie ulicy Natsu.
Sygnalizacja
świetlna dla pieszych zmieniła kolor na zielony. Chciała podejść do Dragneela,
lecz zauważyła, że równie zaskoczony mężczyzna żwawo kroczy w jej stronę.
— Co ty tu robisz? —
spytał, gdy stanął tuż przed nią.
— Co... Co ty tu robisz?! — wrzasnęła. — Twój autobus przecież odjechał, dlaczego nim nie
pojechałeś?! Omal mnie nie przejechał! I ja... Dzwoniłam, ale nie odbierałeś,
więc przyjechałam tu... Z mojego Alcatraz. I biegłam, bo... — Lucy, wciąż nie dowierzając, że rozmawia z Natsu, zaczęła tracić
zdolność mówienia. Nagle zapomniała, co miała mu powiedzieć. Była zbyt
zszokowana.
Niespodziewanie
Dragneel uśmiechnął się promiennie. Nie zważając na licznych gapiów, uwięził
Lucy w mocnym uścisku i pocałował ją. Długo, pożądliwie, intensywnie. Tęskno,
jakby żył właśnie dla tej chwili. Czując te wszystkie emocje, dziewczyna
odwzajemniła pocałunek bez chwili namysłu, zapominając o otaczającym ich
świecie. Patrzący na nich ludzie, przejeżdżające obok samochody, czy nawet
czas, odmierzany na wielkim zegarze autobusowego dworca przestały na moment
istnieć.
— To... Co tu robisz? — zapytała szeptem, kiedy Dragneel nieznacznie się od niej odsunął.
Przyglądał się jej z dziwnie kpiącą i pełną satysfakcji miną, choć jego zielone
oczy iskrzyły się z radości i wręcz serdecznie się do niej śmiały.
— Nic, hehe.
— Jak to nic?!
Mężczyzna
zabrał jej walizkę, chwycił ją za rękę i przeprowadził przez ulicę.
— No odpowiesz mi wreszcie? — Heartfilia zaczęła się denerwować. Ten człowiek nawet w takiej
chwili potrafił ją drażnić! —
Jakim cudem nie jedziesz teraz do Oak?!
— Nie — odrzekł stanowczo, niespodziewanie się zatrzymując. — Nie odpowiem ci. I nigdy się tego nie dowiesz.
Lucy
zdębiała, kiedy Drangeel wyjął z tylnej kieszeni spodni bilet autobusowy i
wcisnął jej go do wolnej dłoni. Wciąż uśmiechał się ironicznie. Gnojek
ewidentnie się z niej nabijał.
— Ja kiedyś z tobą zwariuje, Natsu — westchnęła zdegustowana.
— No ja myślę! —
przyznał żartobliwie, jakby było to coś oczywistego i zaprowadził ją na
przystanek, z którego mieli mieć następny autobus do Oak.
Dziewczyna
chciała sprawdzić rozkład jazdy, przyczepiony do jednego z betonowych filarów,
lecz wtedy poczuła na plecach przyjemne, kojące ciepło przylegającego do niej
Natsu. Tuląc się, zawiesił ręce na jej ramionach i oplótł je wokół szyi
Heartfilii, a następnie westchnął ciężko tuż obok jej ucha. Niewątpliwie mu
ulżyło.
— Cieszę się, że jesteś, Lucy.
Blondynka, choć nieco zaskoczona, uśmiechnęła się
rozczulona do tablicy z rozkładem jazdy i mocno złapała za jedną z dłoni
Dragneela.
— Ja też.
No i tak jak obiecałam: jest niedziela, jest rozdział! Jest on dla mnie trochę... sentymentalny ze względu na ostatni fragment. Nie często mi się to zdarza, ale zdradzę wam w tajemnicy, że jest on w dużej mierze oparty na własnych doświadczeniach. (Tak, tak, kiedyś Yasha była taką pierdolniętą nastolatką, że jechała i biegła za swoim chłopem na dworzec autobusowy przez niemal całe miasto, tyle że bez walizki i w nieco innych okolicznościach. I niestety do dziś nie dowiedziałam się, dlaczego chłop nie odjechał autobusem, który przejechał mi perfidnie przed nosem. Mogę się tylko domyślać, tak jak Lucy względem Natsu :'D). Cóż, czasem w życiu zdarzają się chwilę niczym wyjęte z filmowego kadru.
No, a w następnym rozdziale będzie już to, na co chyba od dłuższego czasu czekacie, hehe. Oczywiście mam na myśli... Ślub! Jak ktoś pomyślał o czymś niestosownym, niech się wstydzi!!! ... I tak tylko przypomnę, że jest to opowiadanie z erotyką, bez żadnego powodu ;> xD.
Rozdział będzie zapewne dłuższy, bo mam zamiar się rozpisać, więc nie wiem dokładnie kiedy go skończę i opublikuję. Chciałabym zrobić to jeszcze w tym miesiącu i mam nadzieję, że pomimo napiętego grafiku i nadchodzącego wyjazdu uda mi się tego dokonać :).
Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał. Życzcie mi weny, a ja wysyłam wam wszystkim gorące buziaki!!!
Ja też się cieszę! Normalnie czułam te wszystkie emocje, ten strach, panikę, że to się nie uda, że już pojechał... Potrafisz wywołać napięcie! Ale martwi mnie ta walizka, która się otworzyła przy rzucie... Boję się, że coś z niej wypadło i to da znać rodzicom, że jednak nie jest tam gdzie mówiła, że jest...
OdpowiedzUsuńTen moment, kiedy twój czytelnik wpadł na tak genialny pomysł, że tobie wcześniej nawet nie przyszło to do głowy... xD Nie no, mogę spokojnie powiedzieć, że takiego "walizkowego" wątku nie będzie, ale muszę przyznać - jest cholernie dobry :o
UsuńI dziękuję za komentarz! :**
Mióóód!:D Oby ślub poszedł bez problemów, błagam:(
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej i więcej! Tu, jak i na na barze oczywiście!
Weny, weny i jeszcze raz weny! <3
Nie wiem jakie problemy masz na myśli, ale bez żadnych na pewno się nie obejdzie xD.
UsuńWcale, ale to wcale nie pomyślałam o sama wiesz czym ;*
OdpowiedzUsuńPani M.
Hehehe >:3
UsuńA już myślałam, że będzie o ślubie ;(
OdpowiedzUsuńOstatnią scena niczym z filmu romantycznego, nie wiem czemu tak mi się skojarzyło :')
Czekam na dalej, a szczególnie ślub :D
~Jazz
Ślub (i nie tylko 🤭🤫) będzie już w następnym rozdziale, obiecuję. I, hehe, wcale mnie nie dziwi twoje skojarzenie z filmem romantycznym. Nawet na żywo to wyglądało jak wyjęte z jakiegoś romansidła x'D.
UsuńDzięki za komentarz 😍😘
Teraz to nie usiedze na tyłku ���� czekam na najnowszy rozdział!
Usuń~ Jazz
Lucyna...
OdpowiedzUsuńTa nazwa kontaktu tak doskonale odzwierciedla dziecinną stronę charakteru Dragnella, że ja pierniczę :')
Dragnell skończył z kacykiem-mordercą... Mógł więcej chlać, po wszystkim czułby się jak w rajuxD
Jude, ty frajerze, przez ciebie Lu odwołała wyjazd! By cię diabli porwali i nigdy nie wpuścili z piekielnych otchłani! >.<
Oosobiście nie chciałabym się dowiedzieć, że moje miłosne przygody są znane chłopakowi mojej przyjaciółki, nawet tej najlepszej. A już zwłaszcza za moimi plecami, byłoby... złe. Albo zwyczajnie jestem mentalnym moherem, który opowiada o swoich miłosnych ekscesach tylko tym najbardziej zaufanymxDDD
Redfox, jaki z ciebie tajny agent! Normalnie japońska wersja Jamesa Bonda!xDD
Cofam to co napisałam o byciu moherem - Jude jest większym moherem ode mnie. Nikt ani nic nie zmieni mojego zdania, nawet pazury Killa przy szyixDDD
Może dla twojego starego... Cana rozjebała system, jak zawsze zresztą :')
Reżim to jedno, reżim połączony z niewiedzą o życiu córki to drugie >.>
Udało się, udało się!!! *cieszy się jak wariatka*
Gorzej jak starzy się dowiedzą, będzie wtedy konkretny MeksykxDDD
Pozdrawiam!
Co ty chcesz, Ginny. "Lucyna" to złoto xD. I masz rację, najlepsze na kaca jest chlać dalej, hehe xD.
UsuńJudego też się nie czepiaj, od tego po części są rodzice, moja droga :').
Gajeel jako japoński James Bond? Chcem zobaczyć takiego mema xD.
A Cana rozjebie system jeszcze nie raz, ale wszystko w swoim czasie :3.
Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz... Tylko nie bij, że dopiero teraz na niego odpisałam xD
a kiedy coś nowego? :D
OdpowiedzUsuń